Sylwester w Darnkowie

Była końcówka 2001 roku, szykowała się „gruba” impreza sylwestrowa. Miejsce jakie zostało wybrane to Darnków koło Kudowy-Zdrój. Na tej imprezie miało być ponad 20 osób. Cała ekipa wybrała się pociągiem do Kudowy. Niestety pociąg po drodze utknął w zaspach i nie mógł dalej jechać. Zatrzymał się prawie w Dusznikach. Do Dusznik dotarliśmy piechotą i czekaliśmy na komunikację zastępczą w postaci autobusów. Okazało się jednak, że ludzi jest tak wiele, iż nie ma szans wszystkich pomieścić, więc trzeba było czekać na kolejne autobusy. Darnków oddalony jest od Dusznik o około 12 km. Postanowiliśmy się rozdzielić, część osób czekała na kolejny autobus, a część postanowiła poszukać jakiegoś transportu. Ja i kolega Ł. postanowiliśmy wziąć taksówkę, w tym celu udaliśmy się na stację benzynową, aby zamówić jakąś taksówkę. Po kilkunastu minutach przyjechała taksa. Ruszyliśmy w drogę. Szybko okazało się, że droga w stronę Darnkowa nie jest przejezdna już na rogatkach Dusznik. Taksówkarz odmówił dalszej jazdy, bo zaspy miały conajmniej pół metra. Mieliśmy do wyboru wracać na stację, łapać autobusy lub iść piechotą. Zaczerpnęliśmy wiedzy odnośnie odległości i kierunku, po czym wyruszyliśmy w drogę. Plecaki mieliśmy ciężkie. Ja niosłem prawie cały alkohol na Sylwestra. Kolega Ł. w plecaku miał 4 piwa, kilka gramów trawy i bochenek krojonego chleba, oprócz tego swoje rzeczy, podobnie jak ja. Droga nam się dłużyła, było ciemno, kierunek wyznaczały tylko drzewa rosnące wzdłuż drogi, kompletnie nie było widać gdzie jest droga, wszystko było zasypane, nie spotkaliśmy po drodze ani jednej osoby. Zaspy zaczęły być coraz głębsze i w pewnym momencie śniegu było po pas. Zrozumieliśmy, że to był słaby pomysł, żeby iść piechotą, w nocy, bez mapy, w śniegu po pas. Było przeraźliwie ziemno i padał śnieg. Po kilku godzinach marszu dotarliśmy do jakiejś miejscowości, w której przejechał pług. Nie było prądu, w oknach widać było tylko świeczki. Zapukaliśmy do jakiejś chaty i dowiedzieliśmy się, że jeszcze 4 km do Darnkowa. Szliśmy dalej, w pewnym momencie chcieliśmy nawet „pożyczyć” stojącą przy drodze Dacię, ale wszystko było zamarznięte na kość. Byliśmy głodni i chciało nam się pić. Zaczęliśmy otwierać zapasy. Na pierwszy front poszedł chleb, który znikał w mgnieniu oka. Potem piwo, dość szybko opróżniliśmy puszki. Następnie stwierdziliśmy, że może warto coś zapalić dla rozluźnienia atmosfery i poprawienia naszej beznadziejnej sytuacji. Tak zrobiliśmy. Od tego momentu podróż przez zaspy i ciemność była o wiele przyjemniejsza. Po 5 godzinach marszu dotarliśmy do Darnkowa. Nie sposób było znaleźć prawidłowy adres, gdyż jak to na wiosce numery były całkowicie pomieszane i nie miały żadnego sensu, ani składu. Po kolejnych długich minutach krążenia, pukania, pytania w końcu trafiliśmy na miejsce. Wszyscy już na nas czekali, czekali na alkohol, który miałem w plecaku. Okazało się jednak, że nie ma prądu, nie ma wody, bo rury zamarzły i popękały. Do Sylwestra były dwa dni. W nocy pojawił się prąd. Na drugi dzień pojawiła się woda, ale tylko zimna. W dzień Sylwestra była już ciepła. Impreza odbyła się w wielkiej sali w jakimś ośrodku, ale cały ten ośrodek był do naszej dyspozycji. Nie pamiętam jego nazwy. Pamiętam za to pewną sytuację z tej imprezy. Była tam moja koleżanka z liceum, niejaka I. Była ona ze swoim chłopakiem oraz koleżanką M. i jej chłopakiem. Któregoś wieczoru koleżanka M. spała kanapie czy jakimś narożniku, a ja siedziałem przy barze z kolegą K. zwanym L. Patrzyliśmy na nią i stwierdziliśmy, że jest idealna. Powiedziałem mu wtedy, że taka laska to skarb i że nic więcej do szczęścia nie potrzeba i że ona będzie moja. Roześmialiśmy się z tego, ale ja już miałem plan w głowie. Tego wieczoru wcześniej długo rozmawiałem z koleżanką M. podczas gdy jej chłopak pił razem z chłopakiem I. Kiedy przyszedł dzień wyjazdu postanowiłem zabrać się pociągiem z koleżanką I. oraz 3 jej towarzyszącymi osobami, była wśród nich koleżanka M. Już wtedy wymienialiśmy spojrzenia, już wtedy wiedziałem, że mi się musi udać, choć nie wiedziałem jak tego dokonać, bo wszak miała chłopaka i nie zanosiło się na to aby miała go zmieniać. Jakimś cudem udało mi się przekazać jej numer telefonu do mnie, niestety nie zdążyłem wziąć jej numeru. Tak kontakt się urwał… Kilka tygodni póżniej dostałem SMS. To była ona. Pisała, że siedzi sama w domu, smutna i czy przyjadę po nią. Przyjechałem, zabrałem ją do pubu na Bogusławskiego. Długo tam rozmawialiśmy, potem pojechaliśmy do mojej pustej chaty na ul. W. Tak zaczął się jeden z najgorętszych związków w moim życiu… Wspominam to z sentymentem, później wszystko się jakoś posypało i nieźle skomplikowało, ale to opowieść na inną okazję…

Do dziś pamiętam tamte zaspy, tamtą noc, tamten przeszywający mróz, jaki towarzyszył nam podczas pieszej wędrówki z Dusznik do Darnkowa. Szaleńczy pomysł. Szkoła życia, szkoła przetrwania. Nagroda zaś była wielka za ten trud.